niedziela, 25 października 2015

15. Program ochrony świadków

- Jak myślisz, Darren ma dziewczynę? - usłyszałam urywek rozmowy jakiejś blondynki przechodzącej obok mnie, kiedy razem z Damienem wyszliśmy na ulicę z ciemnego zaułka, gdzie przeniósł nas żółty, wyszczerbiony dzbanek.
- No co ty, przecież on widzi tylko ciebie! - zapiszczała jej koleżanka, niska szatynka.
- To czemu się do mnie nie odzywa? Skoro... - trajkotała ta pierwsza, gdy oddalały się, pozbawiając nas tej przyjemności, jaką było słuchanie ich gadaniny.
Damien spojrzał na mnie z dziwną miną, a po chwili oboje chichotaliśmy. Był poniedziałek rano, a my właśnie zaczęliśmy nasze dzisiejsze zadanie. Dziewczynom wmówiłam, że źle się czuję i chyba pójdę do Skrzydła, więc nie powinny nic podejrzewać.
- To gdzie najpierw? - spytałam powoli się uspokajając, po czym spojrzałam z ciekawością na panicza Meadows, ponieważ to właśnie on trzymał listę.
- Cóż, na liście pierwsi są... Abernathy - wyczytał unosząc brwi - Ja naprawdę nie wiem, jak dzisiaj się wyrobimy - westchnął.
- Aż tak źle? - jęknęłam.
- Może nie aż tak, ale z dwadzieścia rodzin to tu jest - wzruszył ramionami i schował pergamin do wewnętrznej kieszeni w swojej czarnej marynarce.
Oczywiście byliśmy ubrani jak mugole, ja miałam na sobie zwykłe jeansy z wysokim stanem, śliczną, granatową bluzkę z białymi kropeczkami i falbanką na dole, a na to miałam zwykły, czarny płaszcz do połowy uda. Na nogach miałam eleganckie gumowce, które bardziej przypominały sztyblety, a przez ramię miałam przewieszoną czarną, małą torebkę, gdzie schowana była moja różdżka i świstoklik na drogę powrotną. Włosy upięłam w niedbałego koka, w uszach połyskiwały złote koniczynki, a na szyi wisiał śliczny wisiorek w kształcie serduszka. Dziś byliśmy sobą, dzięki czemu nie musieliśmy pić tego okropnego eliksiru albo stosować zaklęcia. I dobrze.
Z kolei Damien miał na sobie jeansy, zwykły, biały t-shirt i czarną marynarkę.
- No to idziemy! - zawołał Damien i ruszył przed siebie, machając na mnie ręką - Mieszkają niedaleko.
Po dziesięciu minutach marszu staliśmy pod ładnym, aczkolwiek małym domostwem. 
- Gotowa? - starszy brat Dorcas spojrzał na mnie z góry.
Pokiwałam głową.
- Raz się żyje - mruknęłam i pociągnęłam go do przodu.
Przeszliśmy przez ogród i weszliśmy na ganek.
- Kto puka? - zapytał, a mi od razu przypomniały się te wszystkie razy, kiedy kłóciłam się o to z dziewczynami.
- A co to za różnica - wzruszyłam ramionami i uniosłam zaciśniętą w pięść dłoń, po czym trzy razy lekko uderzyłam w drewniane, pomalowane na biało drzwi.
- Nie to, żeby coś Lily, ale tu jest dzwonek - zauważył Damien i wcisnął mały guziczek.
- Wiedziałam - parsknęłam, próbując ukryć zażenowanie, bo, co jak co, ale brat Dor był całkiem przystojny - Po prostu chciałam zobaczyć, czy ty to zauważysz.
- Z pewnością.
Naszą krótką wymianę zdań przerwał chrzęst otwieranych drzwi, a po chwili pojawiła się przed nami pulchna, niska kobieta przed czterdziestką. 
- O co chodzi? - zapytała przyjemnym głosem, opierając się bokiem o uchylone drzwi.
- Dzień dobry, nazywam się Damien Meadows, a to jest Lily Evans. Jesteśmy ze szkoły pani młodszego syna. Czy moglibyśmy zająć minutkę? - odezwał się Damien, a ja zachodziłam w głowę, skąd on wie, do jakiej szkoły chodzi jej dziecko i czy w ogóle ta kobieta ma jakieś dzieci.
Najwyraźniej jednak wiedziała, o czym on mówi, bo po chwili odsunęła się z przejścia, wpuszczając nas do domu.
W holu zdjęliśmy buty, a ja dodatkowo rozpięłam płaszcz.
- Oh, nie musieliście zdejmować butów. I tak mam bałagan.
- A my nie chcemy, żeby przez nas miała pani więcej sprzątania w takim razie - zaśmiałam się, a pani Abernathy uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Proszę za mną - zaprowadziła nas do niewielkiego, ale przytulnego salonu - Kawy, herbaty? - zapytała, kiedy usiedliśmy na sofie.
- Wody, jeśli można prosić.
- A dla pani?
- Też wodę, dziękuję - błysnęłam swoim najlepszym uśmiechem.
Kiedy szatynka zniknęła w kuchni mój wyraz twarzy od razu się zmienił.
- Skąd wiedziałeś? - syknęłam cicho do ucha Damiena.
- Ale co?
- Ty już dobrze wiesz co. Informacje o tej kobiecie.
- Były na liście - wzruszył lekceważąco ramionami - Razem ze zdjęciami rodzin.
Nie mogłam powiedzieć nic więcej, gdyż w tym momencie pani Abernathy wróciła do salonu niosąc na tacy trzy szklanki wody i miskę z jakimiś cukierkami. Postawiła to przed nami na szklanym stoliku i usiadła na krześle, które stało naprzeciw sofy.
- Czy w domu jest ktoś jeszcze? - zapytał Meadows.
- Tak, moja najstarsza córka z koleżanką - powiedziała szatynka - Ale o co...?
- Byłaby możliwość, aby teraz tutaj do nas zeszła?
- Myślę, że tak - kobieta pokiwała głową i wyszła z salonu.
Po chwili weszła do salonu razem z niską dziewczyną, którą dziś już spotkaliśmy, a my usłyszeliśmy trzask zamykanych drzwi i przez okno zobaczyliśmy oddalającą się znajomą blondynkę. Uśmiechnęłam się pod nosem, a Damien zaczął udawać że zakrztusił się wodą, aby zamaskować parsknięcie śmiechu. Jakie to życie jest czasami nieprzewidywalne i zaskakujące.
- To o czym chcieli państwo rozmawiać? I po co tu moja córka? - zapytała pani Abernathy. 
Od razu spoważnieliśmy.
- Czy są Panie poinformowane odnośnie najnowszych wydarzeń w naszym świecie? - zapytałam poważnie, kiedy siadały na swoich miejscach - Czy syn coś opowiadał?
- Szczerze to nie. Nie jesteśmy za bardzo zorientowani w waszych zwyczajach, czy określeniach, więc nawet jeśli coś mówi, to nie do końca  to rozumiemy. A nawet jeśli, to Jaiden nie jest za bardzo rozgadany - przyznała pani Abernathy.
- Lily, możesz mówić? - zapytał Damien, który nie za dobrze radził sobie z wyjaśnianiem, zawsze plątał się w szczegółach i zbaczał na sąsiednie tory.
Córka pani Abernathy dziwnie mu się przyglądała, chyba wpadł jej w oko. A on, niczego nieświadomy, właśnie popijał sobie wodę.
- To może zacznę od bliższego przybliżenia wam naszych osób. W końcu zawsze lepiej rozmawia się z osobami, o których coś się wie - uśmiechnęłam się ciepło - Mam na imię Lily, mam siedemnaście lat i jeszcze uczę się w Hogwarcie, a to jest Damien, ma dziewiętnaście lat i właśnie kończy kurs Uzdrowiciela. W każdym razie nie przyszliśmy tu na miłe pogaduszki, niestety. W świecie czarodziejów ostatnio dzieje się źle. Czy słyszały panie o kimś takim, jak Lord Voldemort?
Obie pokręciły przecząco głową, a dodatkowo młodsza obrzuciła mnie nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Cóż, jest to bardzo potężny czarodziej. Zły, bezduszny, ludzie boją się nawet samego imienia, mówią o nim Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Torturuje, morduje ludzi, szczególnie mugoli, czyli ludzi niemagicznych, czarodziejów urodzonych w mugolskich rodzinach i czarodziejów półkrwi. Ma za sobą potężną armię Śmierciożerców, którzy są z nim albo z własnej woli, ale większość jest przymuszona groźbą bądź zaklęciem. W większości zabija przypadkowych ludzi, ale bywa też tak, że na niektórych poluje.
- A-ale jaki to ma związek z nami? - wyjąkała pani Abernathy.
- I tu właśnie przechodzimy do sedna sprawy. Ostatnio skupił się na tym hrabstwie, nie wiemy z jakich powodów. Te wszystkie tajemnicze, niewyjaśnione morderstwa to jego sprawka. Profesor Dumbledore zauważył, że ofiarami najczęściej padają osoby powiązane w jakiś sposób ze światem magii. Dlatego tu jesteśmy. W waszej rodzinie urodziło się magiczne dziecko, co... - nie dokończyłam bo przerwał mi krzyk młodej Abernathy.
- Mówiłam wam! I właśnie tak to się skończyło! Jesteśmy pierwsi w kolejce u jakiegoś mordercy-psychopaty! Wszystko przez tego gnoja! - wrzeszczała wymachując rękoma.
- Uspokój się! - krzyknęła jej matka - To nie jest jego wina! Trochę empatii!
- Mogę mówić dalej? - zapytałam głośniej mrużąc oczy - W każdym razie jesteśmy tutaj, aby zabezpieczyć wasz dom i wyjaśnić, jak możecie rozpoznać zagrożenie i wezwać pomoc, bo niestety zwykła policja tutaj nie pomoże. 
- Możemy? - Damien skierował swoje pytanie do kobiety, a kiedy ta w oszołomieniu skinęła głową wyjął swoją różdżkę.
Zaraz i ja trzymałam w ręku magiczny patyczek, a obrażona małolata, która siedziała z założonymi rękoma westchnęła, kiedy zobaczyła różdżki.
- Góra czy dół? - spytał Meadows.
- Dół - westchnęłam i przeszłam do holu, a on wdrapał się na schody.
Obie panie postanowiły zostać ze mną, zupełnie nie przejmując się mężczyzną plączącym się po ich sypialniach. Spojrzałam zdziwiona na panią Abernathy, a ona tylko wzruszyła ramionami.
- Na górze są tylko trzy pokoje i łazienka, nie sądzę, żeby się zgubił - skwitowała.
Pokiwałam głową i stanęłam przed drzwiami.
- Protego Totalum - powiedziałam i zatoczyłam różdżką koło - Salvio Hexia, Cave Inimicum.
Przeszłam przez wszystkie pokoje powtarzając te zaklęcia, a dwie mieszkanki tego domu chodziły za mną i w oniemieniu i z zaciekawieniem obserwowały, jak zabezpieczałam ich dom. Na końcu skierowałyśmy się do salonu, gdzie już czekał Damien. 
- To co, teraz czas na wykład - zażartował i wskazał na mnie.
Kiwnęłam głową i zaczęłam opowiadać, jak wyczuć i rozróżnić zagrożenie, jak wezwać pomoc i tak dalej.
-... każdy Śmierciożerca ma wytatuowaną czaszkę, z ust której wychodzi wąż. Zazwyczaj to maskują, ale jeśli jakąś zauważycie to na wszelki wypadek natychmiast uciekajcie, bądź nie wpuszczajcie jej do domu... - mówiłam, aż w końcu przerwała mi ta gówniara.
- A ty skąd to niby wiesz? Może jesteś jedną z nich? - zapytała bezczelnie Zoe, bo tak się nazywała, z chytrym uśmieszkiem na ustach.
- Lily to ostatnia osoba, jaką mogłaś o to posądzić - powiedział Damien czerwieniąc się na twarzy z gniewu.
- A to niby czemu? - uniosła cynicznie jedną brew do góry.
- Tak się składa - wysyczałam podchodząc do niej i się pochylając, aby być z nią twarzą w twarz - że niecałe dwa miesiące temu porwali mnie i torturowali, Voldemort próbował mnie przekabacić i tylko dzięki jego głupiemu błędowi uszłam z życiem. Ledwo. A teraz jestem  tu i próbuję zrobić wszystko, aby wasza rodzina była bezpieczniejsza, ale jeśli nie chcesz, to nie ma problemu. Wyjdę i zostawię was na pastwę losu, okej? - przyznaję, nerwy mi puściły.
Zoe siedziała jak skamieniała, a jej lewa powieka dziwnie drgała.
- I wiesz co? Jego tortury wcale nie są przyjemne. Do teraz mam ślad po wyjątkowo paskudnej ranie na biodrze. W dodatku to nie  tak, że będzie cię trzymał w celi więziennej. Wsadzi cię do jakiejś  groty, gdzie nawet brudnego koca nie ma i dopiero wtedy poczujesz, jakie tu masz luksusy. No, oczywiście jeśli tego dożyjesz. Coś jeszcze?
- N-nie-e.
- To dobrze. A wracając... - odsunęłam się od niej i stanęłam na wcześniejszym miejscu.
Jeszcze jakieś dziesięć minut mówiłam, a kiedy skończyłam obie siedziały odrętwiałe.
- To my się już będziemy żegnać - powiedział Damien, kiedy kierowaliśmy się w stronę holu.
- Mam jeszcze jedno pytanie - powiedziała cicho pani Abernathy.
- Tak? - spytał Meadows.
- Czy Jaiden jest bezpieczny?
- Szczerze? - spytałam patrząc na nią z uwagą - Dopóki Albus Dumbledore jest w Hogwarcie, szkoła to jedno z najbezpieczniejszych miejsc. W końcu nie bez przyczyny mówią, że jedyną osobą, której boi się Voldemort, jest właśnie Dumbledore.
- Dziękuję - wydusiła, a jej oczy się zaszkliły - Za wszystko, co zrobiliście.
- To nasz obowiązek - Damien się ukłonił, a ja kiwnęłam głową.
Wyszliśmy na ulicę, a ja w końcu głęboko odetchnęłam.
- Teraz ty się produkujesz - trąciłam go łokciem, na co on się zaśmiał.
- Aż tak źle?
- Przecież widziałeś! Ta mała gówniara omal co nie zabiła mnie wzrokiem! - zawołałam, a on parsknął śmiechem.
- Zdajesz sobie sprawę, że ona jest tylko o rok młodsza? - zapytał rozbawiony, na co pokręciłam głową.
- Co nie zmienia faktu, że to gówniara. Ja w jej wieku byłam dojrzalsza. Dobra, nieważne. To gdzie teraz? - zmieniłam temat.
- Do... - szybko wyciągnął listę i ją przejrzał - ... Carter'ów.
- No to chodźmy - zawołałam z udawanym entuzjazmem.
W końcu pierwszy raz zawsze jest najgorszy, prawda?
Nie, nie prawda.
***
Zmęczona zamknęłam za sobą drzwi i spojrzałam na Damiena.
- Kto teraz? - jęknęłam schodząc ze schodków.
Wyrzuciłam ręce do góry i przeciągnęłam się, na co w moim kręgosłupie rozległa się seria strzyknięć.
- Nikt - odpowiedział, a ja natychmiast otworzyłam dotychczas półprzymknięte oczy.
- Że co? - stęknęłam, a zaraz potem ziewnęłam.
- Już po wszystkim, oblecieliśmy wszystkie domy i zabezpieczyliśmy co najmniej kilkanaście ulic. Poza tym jesteś strasznie zmęczona, praktycznie zasypiasz na stojąco - wzruszył ramionami.
Mruknęłam zadowolona, a on w tym samym momencie złapał mnie za łokieć i zaciągnął w jakąś boczną uliczkę.
- To co, wracamy?
Na  jego słowa otworzyłam torebkę i wyciągnęłam świstoklik w postaci zwykłego pióra. Damien aktywował go poprzez stuknięcie w niego różdżką. Złapaliśmy za dwa jego końce, a już po chwili byliśmy pod bramą Hogwartu.

~~~~~~~~
Ej co się dzieje?? Co tak mało komentarzy? Smutno mi ;(

2 komentarze:

  1. Świetnie czekam na więcej
    Ps. Sorry ale nie umiem pisać komrntarzy

    OdpowiedzUsuń
  2. Udało mi się znaleźć wreszcie czas a więc zabieram się za komentarz który nie powali długością gdyż oczy same mi się zamykają.
    Przepraszam za brak komentarzy ale mam taką ilość nauki że nie mam czasu na komentarze ale czytam każdy rozdział.
    Rozdział genialny. Bardzo polubiłam postać Damiena i liczę że w następnych notkach bedzie go więcej.
    Pozdrawiam
    Obliviate

    OdpowiedzUsuń

Komentarz = Szacunek dla autora
Komentarz = Więcej motywacji
Komentowanie nie boli! Pamiętajcie...