sobota, 27 grudnia 2014

7. W poszukiwaniu siebie cz.1

Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Nie wiedziałam co się dzieje, gdzie jestem ani jak tu się znalazłam. Do mojej świadomości zaczęły dochodzić bodźce z zewnątrz. Czułam, jak ktoś trzyma mnie za rękę i delikatnie głaszcze mnie po włosach. Słyszałam przyciszone rozmowy i stłumione krzyki , które wpadały przez najwyraźniej uchylone okno. Wywnioskowałam to po tym, gdyż na twarzy raz po raz czułam powiew chłodnego styczniowego powietrza. Lekko poruszyłam głową, po czym zaczęłam powoli otwierać oczy, wiercąc się przy tym. Dopiero teraz poczułam wszechogarniający mnie ból. Osoba która siedziała przy mnie szybko wstała i gdzieś pobiegła. No trudno, sama sobie poradzę, dziękuję za troskę. Ech... W tych czasach nie było dobrze wychowanych ludzi, oj nie. Otworzyłam oczy, ale od razu je zamknęłam. Nie spodziewałam się, że ta przeklęta biel może aż tak razić w moje piękne patrzałki. Spróbowałam raz jeszcze, tym razem przezornie je mrużąc. Przed oczami pojawiły mi się czarne mroczki. Nagle wszystko się wyostrzyło. Przy przeciwnej ścianie stał rząd białych łóżek, a w półtorametrowych odległościach były średniej wielkości okna. Przy każdym łóżku znajdowała się szafka nocna i złożony parawan. Tylko przy trzecim łóżku od drzwi były zasłonięte. W rogu pomieszczenia znajdował się taki jakby 'kantorek'. Koło niego stał spory regał z przeróżnymi miksturami. Na równoległej*ścianie znajdowały się drzwi. Tak, to było Skrzydło Szpitalne**. Nagle drzwi otworzyły się z wielkim hukiem, a do środka wleciały dziewczyny, a tuż za nimi Huncwoci. Biegli, jakby co najmniej się gdzieś paliło. Na końcu spokojnie wszedł Dumbledore, McGonagall i pani Cure. Mówiąc, że byłam tylko odrobinę zdziwiona, skłamałabym. To było strasznie dziwne widzieć tych wszystkich ludzi tłoczących się przy moim łóżku. Moi przyjaciele przekrzykiwali się pytaniami typu „jak się czujesz” itd. Nauczyciele i pielęgniarka stali z boku, przy czym dyrektor kręcił głową i uśmiechał się pod nosem, profesor McGonagall traciła cierpliwość, a pani Cure wyglądała, jakby miała zaraz nerwicy dostać. W końcu profesor Dumbledore przyłożył różdżkę do gardła i mruknął 'Sonurus'.
- Moi drodzy - jego wzmocniony głos rozszedł się po całym pomieszczeniu - wiem, że bardzo stęskniliście się za panną Evans, ale najpierw musimy wszystko wyjaśnić. Poza tym podejrzewam, że tymi krzykami tylko ją irytujecie. Na razie muszę was jednak wyprosić, później sobie wszystko opowiecie - po jego słowach nastąpiła fala protestów. 
W końcu jednak wyszli, jednak trzeba było zaznaczyć że nastąpiło to dopiero po krzykach, groźbach i kilku zaklęciach uciszających. Pani Cure zaczęła mnie badać, po czym karząc wypić mi jakieś ohydne mikstury stwierdziła, że nie będzie przeszkadzać i zaszyła się w swoim kantorku. Gdy było już względnie cicho, dyrektor zapytał mnie jak to się stało, że porwali mnie z peronu. 
- Weszłam szybciej, żeby zająć nam jakieś lepsze miejsca, to znaczy mi, Dorcas i Ann. Znalazłam przedział i zostawiłam tam kufer, po czym wyszłam poszukać dziewczyn. Stałam niedaleko wejścia na peron, bo nigdzie ich nie widziałam i myślałam że jeszcze nie przyszły. Wtedy przy wejściu do pociągu zauważyłam dziewczynę podobną do Ann, nie wiem czy to była ona. W każdym razie zrobiłam krok do przodu i wtedy wpadł na mnie jakiś chłopak, swoją drogą nawet nie pomógł mi wstać. Straciłam Ann z oczu i wtedy ktoś objął mnie za szyję. Z początku myślałam że to Potter, bo już kilka razy zdarzało się, że tak robił. Ale wtedy poczułam, że wbija mi różdżkę między żebra i już wiedziałam, że to nie żarty. Próbowałam się wyrywać i krzyczeć, ale na dworcu panował taki zamęt, że nikt nie zwrócił uwagi. I to tyle.
- Hmm, dobrze - odpowiedział Dumbledore, myśląc nad czymś intensywnie - opowiedz co działo się dalej.
W tym momencie chciałam skłamać i powiedzieć, że nic nie pamiętam, albo chociaż zataić moją rozmowę z Voldemortem, ale wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Zaczęłam więc opowiadać, robiłam to strasznie długo. Mówiłam o tym jak się obudziłam w tej grocie, o rozmowie z Voldemortem, o torturach, o Arii, opowiadałam o moim planie i szczęściu, o próbie Czarnego Pana, o Regulusie i wreszcie o ucieczce. Profesor McGonagall wyglądała na jednocześnie zmartwioną, zdumioną i dumną. Gdy usłyszała, jakie zaklęcia rzucałam, aż otworzyła usta, a gdy powiedziałam, że  teleportowałam się, zapowietrzyła się. W sumie to się jej nie dziwię, no bo byłam dopiero po dwóch lekcjach. Stojąc tam wtedy wiedziałam, że coś może pójść nie tak, ale musiałam zaryzykować. Chociaż właściwie ta myśl tylko przemknęła mi przez głowę, później już nie myślałam tylko działałam instynktownie. Dowiedziałam się, że nie mam żadnych obrażeń związanych z teleportacją, tylko Regulus się rozszczepił, a i tak to nie była moja wina. Ha! I kto teraz powie, że Lily Evans jest słabeuszem i beztalenciem? Dumbledore był natomiast zamyślony. Gdy już im wszystko opowiedziałam, powiedział tylko, żebym na razie nikomu o tym nie mówiła i życzył mi szybkiego powrotu do zdrowia, po czym zniknął za drzwiami. McGonagall nie wiedziała jak się zachować. Chwilę pokręciła się przy łóżku, powiedziała, że jestem dzielna i cieszy się, że w swoim domu ma takich uczniów jak ja, szybko złożyła życzenia, żebym szybko wyzdrowiała i ulotniła się. 
- Czyli znowu zostałam sama - westchnęłam cichutko, patrząc na szafkę nocną, na której stały jakieś kwiaty i kilka kartek.
Dopiero teraz zorientowałam się, że zapomniałam zapytać o Regulusa. Chcąc, nie chcąc zawołałam panią Cure.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałam się zapytać co z Regulusem Blackiem - spojrzała na mnie zdziwiona - no wie pani, tym chłopakiem, co tutaj ze mną trafił - dopiero teraz zrozumiała.
Wskazała ręką na łóżko otoczone parawanem.
- Tam leży. Chłopak miał więcej szczęścia niż ty, jest mniej poobijany i ma większą odporność, ale gdy się teleportowaliście rozszczepiła mu się ręka. Wczoraj się obudził. No, ale w każdym razie jest mu już lepiej i prawdopodobnie jutro albo pojutrze opuści szpital.
- Właściwie, to ile tu leżę?
- Och, cztery dni. Dziś jest sobota, wyjdziesz prawdopodobnie w środę - powiedziała, uprzedzając moje pytanie.
- CO?! Czemu tak długo?
- Dziecko, jesteś osłabiona, poobijana i wycieńczona! Byłaś torturowana i nie lada wysiłku włożyłaś, by uratować siebie jak i pana Blacka. Poza tym, to i tak wcześnie. Powinnam cię przetrzymać co najmniej do następnej niedzieli, więc nie marudź, chyba że chcesz tu dłużej zostać - powiedziała i odwróciła się na pięcie.
Założyłam ręce na piersi i obrażona opadłam na poduszki. Zaraz tego pożałowałam, bo całe plecy, a w szczególności prawy bok przeszył straszny ból. Syknęłam i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że co najmniej 75% mojego ciała owijają bandaże, bądź pokrywają jakieś mazie i proszki. Tia, mądra ja. Jęknęłam głucho, zdając sobie sprawę jak ja muszę wyglądać. Kolejny raz tego cudownego dnia drzwi do Skrzydła Szpitalnego odbiły się z hukiem od ścian. Jak myślicie, kto to był? Tak, Huncwoci wraz z moimi BFF. Westchnęłam ciężko i zanim zaczęli mówić podniosłam rękę i otworzyłam usta.
- Czuję się świetnie, nic mi nie jest, wyjdę prawdopodobnie w środę i nie mam teraz siły, żeby cokolwiek opowiadać, więc może opowiecie mi o tym, co tu było słychać? - powiedziałam na jednym wydechu.
Oni natomiast popatrzyli na siebie oszołomieni. Syriusz wzruszył tylko ramionami i zaczął mówić, jednak co chwilę ktoś mu przerywał.
- Wiesz Ruda, bez ciebie było strasznie nudno - zaczął - wogóle*** wszyscy chodzili jacyś przybici, a Slughorn to normalnie chyba schudł przez to wszystko. Oczywiście my - tutaj wypiął dumnie pierś i pokazał palcem na siebie i resztę chłopaków - próbowaliśmy ratować sytuację...
- Już nie gadaj Łapa - Dorcas wywróciła oczami - przez cały ten czas byli tacy smutni, że... - zwróciła się do mnie, zupełnie ignorując Blacka, na co ten obrażony założył ręce na piersi i teatralnym gestem obrócił się do nas tyłem. Pech (chociaż według mnie bardziej działało tutaj jego szczęście) chciał, że robiąc tą pozornie prostą czynność spadł z mojego łóżka, na którym rozwalił się, gdy tylko wszedł. Reszta usiadła jak cywilizowani ludzie na wyczarowanych krzesłach, ale oczywiście mój braciszek od siedmiu boleści, musiał się czymś wyróżnić. Skończyło się na tym, że niezadowolony zbierał się z podłogi, jednocześnie masując swój tyłek na który spadł. Oczywiście my, jak przystało na dobrych przyjaciół, roześmialiśmy się.
- Ha ha - mruknął sarkastycznie, w dalszym ciągu niepocieszony.
Tym razem jednak wyczarował już sobie normalne krzesło, na którym usiadł.
- Wracając, byli tacy smutni, że nie zrobili ani jednego kawału. Rozumiesz to Lilka?! Ani jednego... - tu nastąpił długi wywód Dorcas, jak to było wspaniale bez ich durnowatych dowcipów, który pozwolę sobie ominąć dla waszego zdrowia psychicznego.
- No, i wtedy my się zmówiliśmy, żeby cię razem szukać. Oni pokazali nam taką mapę, która...
- Tak, tak, jest mapą całego Hogwartu i terenu wokół niego i pojawiają się na niej takie małe kropeczki z imieniem i nazwiskiem, bla, bla, bla, mów dalej, wiem co to jest - przerwałam jej szybko.
Wszyscy patrzyli na mnie, jakbym z księżyca spadła.
- Ech, później wam to wytłumaczę...
Gdy opowiedzieli mi już całą historię, oczywiście nie omijając zawiłych rozkładów i nudnych szczegółów, Potter wypalił:
- To skąd wiesz o naszej mapie, kwiatuszku?
- Potter! Nie nazywaj mnie kwiatuszkiem!
- Dobrze skarbie.
- Skarbem też nie!
- Oczywiście misiaczku.
- Och, zamknijcie się - jęknął Remus - ja jestem naprawdę ciekawy skąd o niej wesz.
- No wiecie... - zaczęłam się wymigiwać.
- Właśnie nie wiemy. Do rzeczy Lilka!
- Ughh! No dobra! W trzeciej klasie, gdy ją tworzyliście, a właściwie już kończyliście, zostawiliście ją na chwilę otwartą tylko z Peterem. Nie wiem czemu, chyba poszliście poszukać jakiegoś tam zaklęcia. W każdym razie była to już pora kolacji, a że Peter jest z natury łakomym człowiekiem, to nie mógł usiedzieć na miejscu. Zauważyłam to, więc zapytałam co się dzieje. On powiedział, co go męczy, więc zaproponowałam że chwilę jej popilnuję, bo ja już zjadłam. Myślałam, że chodzi o jakiś zwykły kawałek pergaminu z zaczętym wypracowaniem, bo tak mi powiedział. Początkowo nie chciał się zgodzić, ale po chwili odpuścił. Szybko wybiegł z Pokoju Wspólnego i zapomniał zamknąć mapy. Zaciekawiona zaczęłam ją oglądać i zauważyłam kilka błędów, więc je poprawiłam i od razu mówię, że nie chodzi tu o rozkład Hogwartu, tylko o ortografię. 
- Wiedziałem, żeby nie pozwalać pisać ci tych nazw - jęknął Remus w stronę Syriusza.
Ten tylko wywrócił oczami i się wyszczerzył.
- No, później do głowy wpadły mi dwa zaklęcia, które mogły ulepszyć mapę, bo wcześniej czytałam jakąś książkę o takich mniej przydatnych zaklęciach, które rzadko się stosuje. Nie wiem, czy je wykorzystaliście.
- Chodzi ci o te, na takim małym skrawku pergaminu? Wykorzystaliśmy je, chociaż nie wiedzieliśmy skąd się wzięły. W żadnej książce ich nie mogliśmy znaleźć, a Peter nic nie potrafił o nich powiedzieć. To była jedna z niewielu niewyjaśnionych zagadek naszej działalności - wyszczerzył się Potter.
- Tak swoją drogą to skąd miałaś tą książkę?
Odchrząknęłam, po czym teatralnym głosem zaczęłam mówić.
- Pewnego razu żyła sobie rudowłosa dziewczynka o imieniu Lily. Nie była jednak zwyczajna, bo chodziła do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Właśnie zaczęła swój drugi rok, ale już w tym wieku było widać jej potencjał i niespotykaną chęć wiedzy. Tak więc pewnego ciepłego październikowego wieczoru wezwał ją do siebie niezwykle potężny czarodziej, dyrektor Hogwartu Albus Dumbledore. Chciał wiedzieć, czy dobrze ocenił dziewczynkę, dał jej więc test składający się z pięciu pytań z czwartej klasy. Oczytana dziewczynka szybko zabrała się do pracy i błyskawicznie skończyła. Dyrektor był zdziwiony, żeby nie powiedzieć zaszokowany, gdyż praca Lily była w 90 procentach poprawna. Zadał jej jeszcze kilka pytań, po czym usatysfakcjonowany zapytał, czy chce przepustkę do zakazanej części biblioteki szkolnej, co wiąże się również z większą wiedzą. Dziewczynka bez zastanowienia zgodziła się i od tamtej pory jest posiadaczką bezterminowej karty wstępu do Działu Ksiąg Zakazanych.
Wszyscy patrzyli na mnie w oszołomieniu. Śmiać mi się chciało, gdy widziałam ich miny.
- A tak na serio - przerwałam ciszę - to przez cały wrzesień błagałam o tą przepustkę McGonagall, która w końcu odesłała mnie do Dumbledore'a. Ten słuchał mojego jęczenia przez tydzień i pękł. Na odczepnego powiedział, że jak napiszę test na 85%, to wypisze mi tą przepustkę bez żadnego 'ale'. Nic więcej nie powiedział, ani z czego ma być ten test, ani kiedy. Jakieś półtora tygodnia później wezwał mnie do siebie. No, i na tym sprawdzianie były zagadnienia z klasy czwartej piątej, a jedno nawet z siódmej. Genialna ja, która czytała wszystko co mi wpadło w ręce, napisałam go na 90% i nie było przebacz. 
Prawdziwą wersją byli jeszcze bardzie zdziwieni niż tą prawdziwą. Wzięłam do ręki magiczny aparat, który przyniosła tu Ann i zrobiłam im zdjęcie.
- Już możecie zamknąć buzie - powiedziałam zadowolona z siebie.
Chyba nawet nie zauważyli, że uwieczniłam ten moment. W sumie to dobrze.
- To może dokończyć wam opowiadać o tej nieszczęsnej mapie? - zasugerowałam delikatnie, jednak nie doczekałam się odpowiedzi.
Westchnęłam głęboko i zaczęłam im się przypatrywać, bo co innego miałam robić? Wszyscy wyglądali na zmęczonych, szczęśliwych i zszokowanych. W końcu z transu wyrwał się Remus i pokiwał głową na moje wcześniej zadane pytanie.
- No więc, czy czasami szukaliście mapy, ale nie mogliście jej znaleźć?
- No czasami się zdarzało - wyznał Potter, czochrając te swoje czarne kłaki.
- Wiedzcie, że w 4 na 5 przypadków to ja zabierałam wam mapę.
- A po co ci ona?
- A ten 1 na 5? - Peter zadał pytanie w tym samym momencie co Syriusz.
Postanowiłam odpowiedzieć na pytanie Glizdogona ignorując Blacka. Nic mu się nie stanie, może to trochę utemperuje jego ego. Chociaż z drugiej strony to był dziś już... niech policzę... 4 raz? Boże, jak on to przeżyje? A kij z tym.
- To były te przypadki, gdy po prostu nie mogliście jej znaleźć w tym pierdolniku, zwanym waszym dormitorium - mruknęłam.
- Ej! - oburzył się ten wypłosz - my tam wcale nie mamy... - jego głos zaczął cichnąć, aż w końcu umilkł pod wpływem mojego wzroku - No dobra, może i mamy pierdolnik - wybełkotał zrezygnowany. 
- To nie mogliście użyć Accio? - zapytała inteligentnie Dor.
- Na mapę nie działa Accio - powiedzieliśmy chórem, to jest ja i Huncwoci.
Nagle ze swojego kantorka wypadła pani Cure.
- A wy ciągle tutaj?! Przecież mówiłam wyraźnie, że odwiedziny tylko do 19, a jest już trochę po 20! Wynocha!
Zaczęła wyganiać moich przyjaciół (nie wliczam do nich tego karalucha, który zwie się Potterem, on tam po prostu był, załóżmy że przypadkiem).

Dni mijały, a ja cały czas siedziałam w Skrzydle Szpitalnym. Chciałam już zacząć poszukiwania moich przodków, a nie mogłam tego robić, gdy leżałam w łóżku. Na szczęście jutro już środa, czyli 19 stycznia**** Boże, jak to szybko minęło. W każdym razie moi przyjaciele codziennie do mnie przychodzili i przynosili mi lekcje żeby, jak to oni powiedzieli, "nie nudziło mi się, a i przy okazji nie miała zaległości". Zapytacie pewnie, czy wtajemniczyłam ich w to, co się wydarzyło. Odpowiedź brzmi nie. Jak tylko się dało unikałam tego tematu. No co? Jestem przecież grzeczną dziewczynką i trzymam się poleceń dyrektora.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
* Zawsze mylę linie równoległe z prostoległymi/prostopadłymi, więc jakby co to piszcie
** Żeby lepiej wyobrazić sobie SS zapraszam do (mam nadzieję) zaraz zrobionej zakładki 
*** To jest z dedykacją dla mojej kochanej Kamilci, bo ona wprost nie cierpię, gdy to mówię 'wogle, wogle, wogle' lol (wiedz że nie przestanę)
**** No i teraz zawikłania z czasem. Pisałam tą notkę z włączonym kalendarzem z 1977, żeby się nie zgubić. Czyli tak: 1 był w sobotę, więc założyłam, że 3, czyli w poniedziałek wracali do Hogwartu. Wtedy też nastąpiło porwanie. Lily udało się uciec tydzień po tym, czyli też w poniedziałek, 10 stycznia. W SS leżała nieprzytomna cztery dni, czyli 11, 12, 13 i 14, a 15 się obudziła i to rzeczywiście była sobota. Teraz łatwo policzyć, że w środę będzie 19.

Hej!
Jak zwykle nie trzymam się terminów, jestem leniwa i tak dalej.
No ale to moja wina, że nic nie komentujecie i nie mam wogle (lol) motywacji do pracy? Oczywiście żenie. Jednak już się w to nie zagłębiajmy.
Nie jestem pamiętliwym człowiekiem i na przeprosiny macie notkę, która w wordzie zajęła mi niecałe 5 stron.
Także buziaczki ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz = Szacunek dla autora
Komentarz = Więcej motywacji
Komentowanie nie boli! Pamiętajcie...