poniedziałek, 29 grudnia 2014

7. W poszukiwaniu siebie cz. 2

Dziś już środa i wreszcie wychodzę z tego przeklętego Skrzydła Szpitalnego. Nie zrozumcie mnie źle, ale po kilku dniach leżenia wam też w końcu by się to znudziło. Ja w dodatku wprost skręcałam się z niecierpliwości, żeby zacząć szukać mych szlachetnych korzeni. Szybko ubrałam się w mundurek, który dzień wcześniej przyniosła mi Dorcas, po czym krzycząc pożegnanie w stronę pani Cure wybiegłam przez te wielkie wrota. Nareszcie wolna! Właśnie biegłam po schodach, gdy poczułam silne uderzenie i upadłam na twardą posadzkę. Masując jedną ręką czoło, w które oberwałam spojrzałam w górę. Nade mną stał wysoki, bardzo przystojny chłopak.
- Zabić mnie chcesz?! Co się tak gapisz! Pomóż mi wstać - nawrzeszczałam na niego, niezbyt rozczulając się tym, jakim on był cholerniezdecydowanienajprzystojniejszymchłopakiemnacałympieprzonymświecietakimżeomfg.
Jak mówiłam nic specjalnego. On szybko wyciągnął w moją stronę rękę i z przestraszonym wyrazem twarzy pomógł mi wstać. Najwyraźniej się mnie przestraszył. Stał tak, wgapiając we mnie te swoje cholernie urocze brązowe oczy i ciągle trzymał mnie za rękę. Korzystając z tego, że zamarł jak słup soli przyjrzałam mu się dokładniej. Był wysokim szatynem z, jak już wspomniałam, brązowymi oczami. Jego włosy były zaczesane do góry, co uwydatniało jego kości policzkowe. Szczupła twarz, wąski nos i pełne usta czyniły go słodkim ciachem. Takim, które z chęcią bym schrupała. Jego wygląd dopełniał jednodniowy zarost, a nonszalancko przerzucony plecak przez ramię, przekrzywiona szata i rozwiązany krawat nadawały mu wygląd bad boy'a albo luzaka. Nie mogłam się zdecydować. Coś wydawało mi się w nim znajome, tak jakbym już go kiedyś spotkała. Wytężyłam pamięć, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd go kojarzę. Wtedy nastąpiło olśnienie.
- TY! - wrzasnęłam donośnie przerywając ciszę, a biedny chłopak drgnął przestraszony - To ty wpadłeś na mnie wtedy na peronie!
- Przepraszam - powiedział skruszony - za wtedy i za teraz. To naprawdę nie było celowe - zaczął się tłumaczyć. Swoją drogą miał męski, przyjemny dla ucha głos z leciutką chrypką. Dlaczego ja go wcześniej nie poznałam? Chłopak stał tak przede mną z miną zbitego psa i przepraszał za te wszystkie 'ataki'. Uniosłam rękę i zatkałam mu nią usta. Po prostu chciałam, żeby już przestał gadać. To było trochę irytujące, a poza tym było mi go żal.
- Chyba nie zaczęliśmy tej znajomości za dobrze. Lily Evans, Gryffindor.
- Już myślałem, że nie potrafisz normalnie mówić, tylko cały czas krzyczysz - zdobył się na żart, gdy już zabrałam swoją rękę - Seth Drake, Ravenclaw.
- A jak to się stało, że jesteś tu na korytarzu w środku lekcji?
- Właśnie wracałam ze Skrzydła... Czekaj, a ty co tu robisz?
- Urwałem się z lekcji - powiedział bez cienia skrępowania.
Po kilku minutach rozmowy dałam się namówić na spacer w najbliższą sobotę i ze zdziwieniem  odkryliśmy, że mamy razem Obronę Przeciw Ciemnym Mocom i Zaklęcia. No ale co się dziwić, przecież na naszym roczniku jet około 70 uczniów, w tym łącznie z 35 uczniów w  Ravenclaw'ie i Gryffindorze . W każdym razie szybko skończyliśmy rozmowę bo ja spieszyłam się do biblioteki, a on na jakieś umówione spotkanie z kolegami. Gdy weszłam do tego zacnego przybytku mądrości, od razu zostałam uraczona nieprzychylnym spojrzeniem starej bibliotekarki.
- Chciałabym wejść do Działu Ksiąg Zakazanych - powiedziałam bez wahania.
- Taa, a ja chciałabym być królową Elżbietą - warknęła - przepustkę masz?
- Tak - już dawno się nauczyłam, żeby ignorować tą babę.
Pani Acerba była wprost niereformowalna. Od drugiej klasy często tu przychodziłam, żeby wejść do zakazanej części, a ona za każdym razem była wredna i pytała się o ten cholerny kawałek papieru. Normalny człowiek po kilku razach zapamiętałby, że taka rudowłosa dziewczynka ma bezterminową przepustkę, ale nie ona. To było za dużo dla jej ograniczonego umysłu.
- To ją pokaż, a nie stoisz i się gapisz - to zdecydowanie nie było jej powołanie. Znaczy praca bibliotekarki w szkole.
Z satysfakcją patrzyłam jak jej sarkastyczny uśmieszek spełza z krzywo umalowanych ust gdy dokładnie oglądała kawałek pergaminu. Jej badawczy wzrok spoczął na mnie, po czym niechętnie wpuściła mnie do interesującego mnie działu. Od razu skierowałam się do regału, gdzie znajdowały się książki o rodach czarodziejów. Na dobry początek wzięłam pięć grubych ksiąg, po czym skierowałam się do zakurzonego stolika. Widać, że nie często zjawiają się tutaj jacyś uczniowie. Z głuchym trzaskiem opuściłam książki na blat, siadając ciężko na krześle. Poszukiwania czas zacząć.
Otworzyłam pierwszą książkę w czarnej, grubej oprawie. Na pierwszej stronie kursywą był napisany tytuł Genealogia rodu Black'ów. Ueee, to na pewno nie to. Szybko zamknęłam okładkę, po czym odsunęłam ciężką księgę w najdalszy kąt stolika. Wzięłam kolejną i już wiedziałam, że to będzie żmudna robota. Z westchnięciem spojrzałam na tytuł. Najszlachetniejsze rody czarodziejskie XVI wieku - to może być to. Przekartkowałam kilka stron i znalazłam spis tych nieszczęsnych nazwisk. Jest, figuruje jako jedno z pierwszych. Szybko przerzuciłam kilka kartek i zagłębiłam się w czytaniu.
Po godzinie poszukiwań znalazłam kilka przydatnych mi ksiąg. Wbrew pozorom nie było tego jednak dużo. Sam fakt, że w bibliotece nie było za dużo książek na temat genealogii i rodów czarodziejskich nie pocieszał. W każdym razie otworzyłam ostatnie już opasłe tomisko. Jego tytuł mówił wszystko: Urwane linie potężnych rodów: Lennox'owie. Czułam się jak w niebie. Wcześniej natrafiłam na kilka książek tego samego autora o podobnych tytułach, a właściwie takich samych, tylko nazwiska były inne. W każdym razie z poprzednich książek przeczytałam wszystko o Lennox'ach i zrobiłam notatki, które teraz dumnie zajmowały coś około czterech rolek pergaminu. Ręka jeszcze nigdy tak mnie nie bolała. Właśnie oglądałam starą rycinę z podpisem PREATER HAEC OMNIA VALEBIT, gdy usłyszałam zrzędliwy głos pani Acerby. Stwierdziłam, że na dzisiaj starczy, spakowałam się zabierając książkę, po czym wyszłam żegnając się. Na korytarzu było dziwnie pusto. Zaniepokojona spojrzałam na zegarek i ze zdziwieniem spostrzegłam, że od dwudziestu minut trwa kolacja. Szybko puściłam się biegiem przez korytarz, po drodze wpychając księgę do torby. Nagle tuż zza zakrętu wypadł zziajany Filch wrzeszcząc coś głośno o niewychowanych smarkaczach. Cudem udało się mi go ominąć i nie zważając na jego groźby i wyzwiska pobiegłam do Wielkiej Sali. Gdy usiadłam przy stole, moje BFF spojrzały na mnie dziwnie. Dopiero teraz zrozumiałam, jak muszę wyglądać. Zziajana, z potarganymi włosami, zarumieniona i w dodatku w pomiętej szacie i z rozwiązanym krawatem. Ana i Dee spojrzały na siebie znacząco. Nie rozumiałam, o co im chodzi, chyba że... Wybuchłam głośnym śmiechem, a one spojrzały na mnie dziwnie, kolejny raz.
- Wy myślicie, że... Że ja... - nie mogłam dokończyć przez śmiech.
Ann delikatnie pokiwała głową, a Dorcas się zarumieniła. Huncwoci patrzyli na nas w ciszy, z minami wyrażającymi zaciekawienie i niewiedzę.
- I kiedy niby miałam to zrobić? A co ważniejsze z kim?
Nan wywróciła oczami, po czym wymownie spojrzała na  tą pokrakę, czytaj Pottera. Teraz to już nie wytrzymałam. Odchyliłam głowę do tyłu i zaczęłam się śmiać, tak głośno, że kilka głów odwróciło się w naszym kierunku, a rozmowy znacznie ucichły. Ja, jak to ja, omal co nie spadłam z ławki. Syriusz jakby doznał olśnienia. Popatrzył po każdej z nas, po czym też wybuchł śmiechem, który brzmiał trochę jak szczekanie.
- Że niby Ruda... Serio myślicie...? - próbował coś z siebie wydusić pomiędzy kolejnymi napadami wesołości.
Dorcas wzruszyła ramionami i razem z Ann zaczęły się śmiać. Teraz tylko Potter i Remus nie wiedzieli o co chodzi. Peter'a nie liczę, bo on jest tak zajęty jedzeniem, że nawet na zauważył tego całego zamieszania. W każdym razie uspokoiliśmy się po dobrych kilku minutach i dopiero wtedy normalnie usiedliśmy i zaczęliśmy jeść.
- To może teraz ktoś mi wyjaśni, o co chodzi? - wypalił Potter, który nie mógł ścierpieć tego, że nic nie wie.
- No bo... - Syriusz próbował zacząć, ale znów zaczął trząść się ze śmiechu.
Remus już się chyba domyślił, bo patrzył z politowaniem to na Łapę to na Rogacza. Pokręcił głową z dezaprobatą.
- Już ucisz się Black - jęknął - James, no bo zobacz jak Lily wygląda; rumieńce, cała potargana, zdyszana...
- Dobra starczy. Wiem jak wygląda - przerwał Potter - ale o co chodzi?
Teraz to ja już normalnie załamałam się nad jego głupotą. Chyba w ostatnim meczu tłuczek ZA mocno trzepnął go w ten pusty, napuszony łeb. Albo i nie.
- Dziewczyny myślą, że Lily się z kimś przespała! - wrzasnął Lupin,który już miał dość tłumaczenia i robienia aluzji Rogaczowi.
Na sali umilkły wszystkie rozmowy i teraz już naprawdę dużo (jeśli nie wszyscy) ludzi patrzyło na nas z zainteresowaniem. Oczywiście zrobiłam się cała czerwona, podczas gdy ten wypłosz nic sobie z tego nie robił. Przynajmniej Remus się zmieszał. Spojrzałam na resztę, a oni tylko bezczelnie się śmiali! Dorcas ze śmiechu aż z ławki spadła, a Black trafił twarzą w talerz Petera. Gdy podniósł głowę na policzku miał troczę ziemniaków, na czole sos z pieczeni, a w nosie marchewkę. Po tym zdarzeniu już się nie śmiał, za to teraz ja na twarzy miałam złośliwy uśmieszek. Co za pierdoła.
- Liluś, ale to nie prawda, prawda? Nie zrobiłabyś mi tego? - pytał płaczliwym tonem ten wielki dzieciak, zwany Rogaczem.
- Ughh, jeśli chodzi ci o to, czy się z kimś przespałam, to moja odpowiedź brzmi nie.
Uczniowie widząc, że nie stanie się już nic ciekawego powrócili do swoich rozmów, chociaż ci siedzący najbliżej próbowali podsłuchiwać. Mówi się trudno.
- To czemu spóźniłaś się na kolację? - zapytała Dorcas, która już podniosła się z podłogi i znowu siedziała po mojej prawej stronie.
- Aaaa, to nic takiego. Po prostu zasiedziałam się w bibliotece - wzruszyłam ramionami.
- A dlaczego byłaś taka potargana i zdyszana? - teraz pałeczkę przejęła Ann.
- Biegłam, to chyba logiczne - mruknęłam, mając już serdecznie dosyć tych pytań.
- Szata?
- O ile dobrze pamiętam, to wczoraj nie przyniosłaś mi jej w jakimś lepszym stanie - zwróciłam się do Dory.
- A krawat?
- W bibliotece było duszno - chłopcy znudzeni naszą rozmową zajęli się sobą.
- No a te rumieńce?
- Od biegu? - odpowiedziałam niepewnie.
- Lilka, kantujesz nas! W tej chwili mówisz nam całą prawdę.
- No bo... poznałamdziśchłopaka - powiedziałam szybko.
- Wolniej - nakazała Ann.
- Poznałam chłopaka - powiedziałam tak, jak sobie życzyły, czyli wolno i wyraźnie.
Potter zwrócił na mnie swój badawczy wzrok i zaczął się przysłuchiwać naszej rozmowie. Tia, ten to normalnie jak jakiś pies stróżujący. Prychnęłam w myślach.
- Aww - jęknęły - jak się nazywa?
- Wysoki?
- Przystojny?
- Ile ma lat?
- Do którego domu należy? Mam nadzieję, że nie do Slytherinu.
- Nie teraz - wymamrotałam dobitnie, patrząc znacząco na chłopaków.
- Ach, tak - zreflektowały się szybko i do końca kolacji już nie poruszyły tego tematu.

- Boże Lily! - wrzasnęła przeraźliwie Dorcas.
- Co się stało? - spytałam, powstrzymując ciętą uwagę.
- Kompletnie zapomniałam! Boże jaka ja jestem głupia. Dziś po lekcjach McGonagall cię wszędzie szukała. Twierdziła, że to coś bardzo ważnego. Nie mogła cię znaleźć, więc powiedziała, że jak cię spotkam, to mam ci powiedzieć, że profesor Dumbledore czeka na ciebie o 20 w swoim gabinecie. Później gadała coś o najbliższym wyjściu do Hogsmeade i jak to ona ma ochotę na czekoladowe żaby*. Już do końca jej odbiło - szybko streściła mi przebieg wydarzeń.
- Dlaczego ja nic o tym nie wiem? - zapytała urażona Annie.
- Bo ty wtedy siedziałaś w dormitorium i szukałaś książki do zielarstwa.
- No dobra, w takim razie ja lecę. Jest już 19.50.
- Okej, i jeszcze raz przepraszam.
Szczęście mi sprzyjało, bo Dorcas przypomniała o tym sobie akurat jakieś trzy korytarze od gabinetu dyrektora. Szybko pobiegłam w tamtym kierunku, po czym zatrzymałam się przy dwóch gargulcach.
- Hasło.
- Eeee, nie wiem... Może cytrynowe dropsy? - wiedziałam że Dumbledore ma na ich punkcie małego bzika.
Chwilę wytężałam umysł i przypomniałam sobie co mówiła Dorcas.
- Czekoladowe żaby.
Gargulce nie odpowiedziały, tylko rozsunęły się tworząc przejście na spiralne schody. Weszłam po nich, a przejście za mną zamknęło się. Stając na szczycie schodów zobaczyłam spore drzwi, do których zapukałam.
- Proszę - dobiegł mnie przytłumiony głos Dumbledore'a.
Weszłam i oniemiałam. W gabinecie oprócz dyrektora znajdował się jeszcze jakiś inny czarodziej. Siedział na sporym fotelu, obok którego stała gruba laska. Na twarzy miał kilka blizn i zamiast jednego oka miał opaskę i najwyraźniej sztuczne, magiczne oko. Obaj mężczyźni wyglądali, jakbym przerwał im jakąś ważną rozmowę. Wycofałam się pod drzwi.
- To ja nie będę przeszkadzała, przyjdę innym razem - wyjąkałam i chciałam już uciekać, ale zatrzymał mnie głos dyrektora.
- Lily, usiądź. Wezwałem cię po to, abyś opowiedziała Moody'emu co przeżyłaś. Później zdecydujemy co z tym zrobić. A, i nie pomijaj żadnych szczegółów, Alastor jest aurorem.
Kolejny raz opowiedziałam całą historię, poczynając od porwania, kończąc na Zakazanym Lesie. Widać było, że Moody jest pod wrażeniem.
- Dobrze Albusie, ale ja nadal sądzę, że dziewczyna jest za młoda - warknął.
Nie miał przyjemnego głosu. Aż mnie ciarki przeszły.
- Ale o co chodzi? - zapytałam zdezorientowana.
Zignorowali mnie.
- Alastorze, musisz przyznać, że panna Evans jest niezwykle odważną i utalentowaną młodą czarownicą. Walczyła już ze śmierciożercami, ma jakie takie doświadczenie. Ja jestem za.
- Przecież ona ma pewnie uraz! Gdy zobaczy śmierciożercę, albo co gorsza Voldemorta, ucieknie z krzykiem!
- Nie zapominajmy, że z tego co twierdzi Voldemort, Lily jest potomkinią Lennox'ów. Doskonale wiesz, że taka moc i siła przydadzą nam się.
- Czy może mi ktoś wyjaśnić, o co chodzi? - warknęłam.
Wyglądali jakby dopiero co przypomnieli sobie o mojej obecności.
- Lily, chodzi o Zakon Feniksa. Gdy tylko ukończysz siedemnaście lat, chcemy byś wstąpiła w nasze szeregi.
Moody mruknął coś pod nosem.
- A co to ten Zakon Feniksa?
- Organizacja, której celem jest zniszczenie Lorda Voldemorta i śmierciożerców.
- Wchodzę w to - stwierdziłam bez zastanowienia - A jeśli chodzi o tego śmiecia, Lorda Voldemorta, to nie musi się pan bać, Moody, że ucieknę z krzykiem. Jestem silna psychicznie. Jedyny uraz jaki mam po tym całym zdarzeniu jest lęk przed Arią, jedną z jego najbardziej oddanych śmierciożerców. W obecnej chwili tylko przy niej może sparaliżować mnie strach, ale będę z tym walczyć i w końcu uda mi się zwyciężyć.
Dumbledore patrzył na mnie z dumą, a Moody z podziwem.
- Zobaczymy - warknął tylko, po czym pokuśtykał w stronę drzwi i zniknął za nimi.
- Dobrze Lily, wiadomość kiedy zbierze się cały Zakon zostanie do ciebie wysłana sowią pocztą. Teraz zajmijmy się czymś innym. Powiedziałaś komuś o tym, co wydarzyło się w tamtym pamiętnym tygodniu?
- Nie profesorze, tak jak pan sobie życzył - pokręciłam głową.
- Możesz im już powiedzieć, omiń tylko ten fragment o twoim dziedzictwie, dobrze?
Pokiwałam głową.
- Szukasz informacji o Lennox'ach?
- Tak.
- Chciałem ci teraz dać książkę, całą o nich, ale widzę, że znalazłaś ją już w bibliotece - spojrzał w kierunku mojej torby - Niestety bardziej nie mogę ci pomóc. Sama musisz ustalić, czy to co mówi Voldemort to prawda. A teraz zmykaj spać - uciął.
Posłusznie wyszłam z gabinetu i udałam się do dormitorium. Tam zostałam zasypana gradem pytań. Unosząc dłoń wstrzymałam je na chwilę, po czym sprowadziłam do prawie pustego Pokoju Wspólnego. Siedzieli tam tylko Huncwoci, co było mi na rękę. Stwierdziłam, że nie będę z tym zwlekać, tylko powiem im od razu. Gdy skończyłam już opowieść, pomijając oczywiście te drastyczne momenty i rozmowę z Voldemortem, zaciągnęłam dziewczyny do dormitorium, pozostawiając chłopców samych sobie. Będą przynajmniej trochę czasu na uporządkowanie tego, nie to co moje BFF. Od razu zrzuciłam na nie bombę, która nazywa się Seth Drake. Gadałyśmy długo, a usnęłyśmy około drugiej nad ranem. O tej godzinie nawet z dormitorium Huncwotów nie dobiegał żaden odgłos.

3 komentarze:

  1. Od jakiegoś czasu czytam twojego bloga ale dopiero dzisiaj dorwałam się do komputera brata bo mój jest w naprawie. Muszę przyznać że masz bardzo fajnego blog. Co do tego rozdziału jest genialny. Podoba mi się wątek o tym że Lily należy do starożytnego rodu Lennox' . Mam nadzieję że rozdział pojawi
    Pozdrawiam i życzę weny
    Obliviate

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ooo doiero teraz kiedy czytam widzę że nie dokończyłam jednego zdania wiec zrobię to teraz ma nadzieje że rozdział pojawi się szybko

      Usuń
  2. Bardzo fajnie opowiadanie:) Historia wciąga i nie można się oderwać. Czekam na kolejne wpisy. Obserwuję i w wolnej chwili zapraszam do mnie - dopiero zaczynam, ale będzie bardziej pikantnie:)

    Fantazyjna
    mysli-bez-cenzury.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Komentarz = Szacunek dla autora
Komentarz = Więcej motywacji
Komentowanie nie boli! Pamiętajcie...