sobota, 29 marca 2014

2. Wielka wojna, czyli kłótnie z Petunią

Gwałtownie poderwałam się z łóżka, o mało z niego nie spadając. Chwila... Co, do gaci Merlina, moja siostra robi w Hogwarcie? Ja się pytam CO? Przecież ona... Aaaaa. Wszystko mi się przypomniało. Wczoraj wróciłam do domu na Święta. Ale to nie wyjaśnia tego, co Petunia robi w mojej sypialni i dlaczego grzebie w moim kufrze, przeglądając moje księgi i oglądając moje rzeczy.
- Może ci pomóc? - spytałam, a ona poderwała się jak oparzona.
Jej twarz przypominała buraka. Nerwowo poprawiła włosy, opadające na jej twarz, ale nie spieszyła się do odpowiedzi na moje pytanie.
- Nie, serio, czego szukasz?
- N-niczego.
Moja siostra się jąka?! Boże, kim ona jest i co zrobiła z Petunią?! Nie to, żebym jakoś specjalnie tęskniła. Szczerze mówiąc, to brakowało mi mojej siostry. Nie raz próbowałam nawiązać z nią normalną konwersację, ale ona przecież nigdy... Ughh, dosyć.
- To co tu robisz?
- Mama kazała cię obudzić - oho, czuję że powraca do siebie - dziwolągu - dodała po chwili zastanowienia.
Tak, to na pewno prawdziwa Petunia. Teraz to mnie naprawdę zdenerwowała.
- Dziękuję ci, moja kochana siostrzyczko, za przekazanie mi tych cennych informacji. Wykonałaś już swoje zadanie, więc powiem ci teraz jedno słowo - zaczęłam przesłodzonym tonem - Wynocha!
Ahh, ja i moje dobre wychowanie. Ale przecież to nie moja wina; to ona mnie zdenerwowała. Prychnęła i wyszła obrażona. Nie rozumiem jak można być tak uprzedzonym. No cóż, nigdy nie zrozumiem jej małego móżdżka. Dawno już straciłam nadzieję, na to, że będzie jak za czasów dzieciństwa. Wstałam z łóżka i założyłam na siebie jakieś legginsy, białą bokserkę i bluzę, należącą do któregoś z Huncwotów, z resztą długa historia. Włosy związałam w niechlujnego koka i zeszłam na dół. Nasza rodzina nigdy nie była biedna, ale nie była też jakoś bardzo bogata, tak więc mieszkaliśmy w przytulnym, jednorodzinnym domku na przedmieściach Londynu. Weszłam do kuchni i ujrzałam krzątającą się mamę. Na zegarku była godzina 9.00.
- Co się stało, że budzicie mnie tak wcześnie. Nie to żeby coś, ale przyjemnie byłoby odespać codzienne budzenie się o 6.00.
- Wcześnie? Wcześnie?! Dziecko, w tym roku zjeżdża się do nas cała rodzina, plus Dursley'owie, których zaprosiła Petunia! A zostały nam tylko cztery dni! Trzeba posprzątać dom, ugotować...
- Mamo! MAMO! Spokojnie. Najpierw powiedz kogo znów zaprosiła Petunia, a potem może pójdę na zakupy albo posprzątam.
- Oh, Vernon Dursley, chłopak Petunii wraz z jego rodziną, tj. rodzice i siostra. Są strasznie bogaci, przez co jeszcze bardziej się denerwuję. Boję się, że uznają nas za jakiś plebs. Chwila, a Petunia ci nie mówiła?
- Nie - powiedziałam zdziwiona.
Petunia? Ta Petunia?! MA CHŁOPAKA?! Jestę w szoku. No, ale każdy ma prawo do szczęścia i miłości, tylko najpierw trzeba ją znaleźć. No właśnie...
- A właściwie gdzie jest Petunia?
- Chyba sprząta na strychu.
- To ja w takim razie pójdę na zakupy - oznajmiłam, po czym skierowałam się do holu.
Tam założyłam kozaki, płaszczyk, szalik, rękawiczki i nauszniki. Nie noszę czapek, bo czapki to czyste ZŁO! Psują fryzurę i ogólnie ich nie lubię. Do sklepu szłam, nie zwracając na nic uwagi. Moje myśli krążyły wokół świąt, oraz tajemniczego chłopaka Petunii. Hmm.. Przyjeżdża cała rodzina... Czyli że ciocia Mary, wujek Paul, Jack i Eliza też przylatują z Australii? Ciekawe. Odnotowałam sobie w pamięci, że muszę o to zapytać mamę po powrocie. Kupiłam wszystko z listy, którą wręczyła mi moja rodzicielka przed wyjściem, a było trochę tego. Nie wiem jak ja to wszystko doniosę do domu. Wzięłam cztery wielki reklamówki i ledwo utrzymując je w dłoniach, ruszyłam w stronę, z której przyszłam.
- Może ci pomóc? - zapytał jakiś chłopak, na oko w moim wieku.
Wyciągnął rękę w moją stronę, najwyraźniej po zakupy i popatrzył na mnie ponaglająco.
- Tak, bardzo chętnie. A tak w ogóle jestem Lily, Lily Evans.
- Matthew Weber, ale możesz mówić mi Matt. Ty jesteś młodszą córką Evansów, siostrą Petunii? Chodzisz do szkoły z internatem, tak? - spytał, przejmując dwie większe i cięższe torby.
- Mhm, to ja. Wcześniej cię tu nie widziałam, znaczy w ferie i wakacje.
- Niedawno się tu przeprowadziłem. Mieszkam niedaleko ciebie, można powiedzieć że jesteśmy sąsiadami.
- To jestem aż tak sławna, że o mnie słyszałeś? - zapytałam rozbawiona, powracając do poprzedniej wypowiedzi.
- Wiesz, jesteś owiana tajemnicą. Ni stąd, ni zowąd wyjeżdżasz w wieku 11 lat do szkoły z internatem, wracasz tylko na święta i wakacje. Nie jesteś codziennym zjawiskiem - poruszał zabawnie brwiami.
- Widzę, że dużo o mnie wiesz - powiedziałam przez śmiech.
Dopiero co go poznałam, a już wiem że to typ komedianta, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Przy takich ludziach nie da się nie śmiać. Do mojego domu doszliśmy rozmawiając i poznając się nawzajem.
Dowiedziałam się, że tak jak ja ma 16 lat, chodzi do tutejszej szkoły (tej samej co Petunia), ma dwie siostry; starszą Rebecce i młodszą Rachel oraz że mieszka dom dalej.
- No, to miło było cię poznać.
- Mi ciebie też. Musimy to kiedyś powtórzyć. Papa.
- Zdecydowanie. To pa.
On ruszył w stronę swojego domu, a ja weszłam do swojego. Odłożyłam zakupy na blat w kuchni, a mamy nigdzie nie było. Obszukałam cały dom, a w salonie natknęłam się na Petunię.
- Musiałaś wracać dziwolągu? - zapytała złośliwie.
- Gdzie jest mama? - odezwałam się, kompletnie ignorując jej wcześniejszą wypowiedź.
- Poszła do pani Green wziąć od niej przepis na jakieś ciasto.
- Aha - bąknęłam, po czym zmieniłam temat - słyszałam, że na święta przyjeżdża do ciebie twój kochaś?
- Tak, a co, zazdrosna? Pewnie w tej szkole dla odmieńców nikt cię nie chce, a jeśli już, to jacyś kompletni gamonie, którzy tylko u ciebie mają szansę - zaśmiała się szyderczo.
- Jesteś tego pewna?! - podniosłam głos.
Kurczę, dobra jest. Już drugi raz w tym dniu udało jej się wyprowadzić mnie z równowagi. Powinna konkurować z Potterem. A nie, sorry, ona już to robi, nie wiedząc o tym.
- Jak najbardziej! - ona też już krzyczała.
 I kto by pomyślał, że z takiej błahostki może wybuchnąć wielka awantura.
- Lecz się na nogi, bo na głowę już za późno!
- Zamknij się, ruda małpo!
- Tylko na tyle cię stać?! Jesteś głupsza od buta!
- A ty jesteś żałosna!
- JA?! Żałosna?! Popatrz na siebie!
- Ja przynajmniej mam mózg, czarownico!
- Stul pysk, krowo!
- Przynajmniej Ja mam chłopaka! A ty?!
W tym momencie do salonu wszedł tata.
- Dziewczynki, spokój! O co tym razem poszło?!
- No bo ta zołza...
- Dość!
- Ale..
- Powiedziałem dość! Obie do swoich pokoi!
- Ale to niespra...
- Do pokoi! - ryknął tata.
Wbiegłam po schodach i ruszyłam w kierunku swojej sypialni. Jak już powiedziałam, a raczej próbowałam powiedzieć, to niesprawiedliwe! Przecież to ta krowa zaczęła! Ja chciałam tylko nawiązać normalną rozmowę. Łudziłam się, że może tym razem spokojnie porozmawiamy, ale ona nie! Musiała zacząć mnie wyzywać! Weszłam do pokoju i trzasnęłam drzwiami, po czym rzuciłam się na łóżko. Sama nie wiem kiedy zaczęłam płakać. To przecież nie moja wina że... urodziłam się taka. Przez dobrą godzinę wypłakiwałam sobie oczy w poduszkę, przeklinając na moją siostrę w myślach. Nie miałam w pokoju zegara, co nawiasem mówiąc musiałam zmienić, ale sądzę że musiała być jakaś 20.00, kiedy usnęłam. Tia, świetne zakończenie cudownego dnia.

~~~~~~
Okrągłe 1190 słów.
Chciałabym powiedzieć, że jestem zadowolona z tego rozdziału,
co nie zdarza mi się często.
Liczę na komentarze ;)
Enjoy!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz = Szacunek dla autora
Komentarz = Więcej motywacji
Komentowanie nie boli! Pamiętajcie...