Podarapałam się po głowie i ziewnęłam wyciągając ręce nad głowę. Od kiedy wczoraj wróciłam że spotkania z Mattem zrobiłam jedno, wielkie NIC. Zmęczona lenistwem w końcu dźwignęłam się z łóżka i na piżamę, która składała się z krociótkich szortów i cienkiej bluzki na ramiączkach, naciągnęłam pierwszą lepszą bluzę. Jejku, ale mi się nic nie chce.
Wyszłam z pokoju i powlokłam się na dół prawieże na oślep, bo nawet oczu nie chciało mi się szerzej otworzyć. O Boziu.
- Lily! - zawołała nagle moja mama a ja prawie spadłam ze schodów potykając się o swoją własną stopę - Chodź tu szybko!
- Lecę - mruknęłam pod nosem i poczłapałam do kuchni, przy okazji prawie nie wchodząc we framugę - Co się stało?
- Petunia zapomniała śniadania do szkoły - mama podniosła do góry papierową torbę zapewne z jakimś jedzeniem - I nie wzięła żadnych pieniędzy, a tuż po szkole ma jeszcze lekcje dodatkowe, które skończą się dopiero o 18.00.
Rzuciłam okiem na zegarek. Była dopiero 9.00.
- I co chcesz żebym z tym zrobiła? - wymamrotałam opadając na krzesło przy stole i biorąc łyka soku pomarańczowego, którego ktoś tu zostawił.
- Zaniesiesz jej to do szkoły - oznajmiła mama wyciągając rękę z torbą w moją stronę. Zakrztusiłam się wypluwając sok na stół.
- Chyba żartujesz - wycharczałam ciągle kaszląc - W życiu tam nie pójdę.
Mama podeszła do mnie i jedną ręką poklepała mnie po plecach, a torbę położyła tuż przed moim nosem.
- Pójdziesz - powiedziała twardo mocniej klepiąc mnie po plecach.
- Rozumiem - szybko uwolniłam się od jej rąk odchodząc kilka kroków w stronę drzwi - Tylko się ogarnę.
Uciekłam z powrotem do pokoju zatrzaskując za sobą drzwi. No i pięknie. Pokręciłam głową podchodząc do szafy. Wyciągnęłam z niej prostą, dżinsową spódnicę, grube, czarne rajstopy, bladoróżową koszulę z długim rękawem i gruby, cieplutki sweter. W końcu musiałam jakoś wyglądać, żeby nie zrobić siary swojej kochanej siostruni. Poza tym potem chciałam iść jeszcze na jakieś małe zakupy, skoro tak czy siak musiałam wyjść z domu.
Szybko ubrałam się w wybrane ubrania, przeczesałam włosy i zbiegłam na dół. Dziś dzień bez makijażu. Chociaż nie oszukujmy się, jestem po prostu zbyt leniwa, żeby go zrobić.
W przedpokoju naciągnęłam na nogi brązowe botki na obcasie i okręciłam wokół szyi beżowy szal. Mimo, iż był już kwiecień, to na dworze było ledwo 10 stopni, a że jestem strasznym zmarźluchem, to chodzę opatulona jakby był luty.
- Mamo, to ja już wychodzę! - krzyknęłam zabierając torbę z jedzeniem dla Petunii.
- Dobrze - mama wychyliła głowę z salonu - Za jakieś pół godziny muszę na chwilę pójść do pani Richards. Może potem pójdziemy kupić jakieś ciacho i w domu wypijemy kakao?
- Mi pasuje - uśmiechnęłam się szeroko i wyszłam z domu.
Nie szłam szybko, miałam czas. Po jakiś piętnastu minutach doszłam pod bramę szkoły. O jeżu, trafiłam bez błąkania się po sąsiednich uliczkach! Niepewnie przekroczyłam próg szkoły. No fajnie, trwa lekcja.
Nagle zza rogu wyszła jakaś pani w średnim wieku z mopem w ręce.
- Nie kojarzę cię, chodzisz tu do szkoły? - zagadnęła mnie gdy bezradnie się rozglądałam.
- Um, nie. Moja siostra tu chodzi, przyszłam żeby dać jej torbę, której zapomniała z domu.
- Rozumiem. Może ci pomóc? Bo chyba nie orientujesz się, gdzie powinnaś iść.
Z ulgą pokiwałam głową i już chwilę później stałam pod odpowiednią salą. Usiadłam na ławeczce stojącej pod ścianą i oparłam głowę o ścianę przymykając oczy. Od miłej pani dowiedziałam się jeszcze, że lekcja kończy się za jakieś 7 minut.
Z moich przemyśleń wyrwał mnie głośny dzwonek. Jak na zawołanie otworzyły się drzwi do sali, w której lekcje miała moja siostra. Poderwałam się na nogi przeczesując wzrokiem tłum ludzi w poszukiwaniu Petunii, ale jak na złość nie mogłam jej nigdzie znaleźć.
- Przepraszam - zaczepiłam jakiegoś wysokiego chłopaka - Wiesz może gdzie jest Petunia Evans?
- Petunia? - zapytał zachrypniętym głosem niepewnie się rozglądając - Tam stoi. A co? - wskazał palcem okno, przy którym stała moja siostra razem z jakimiś dziewczynami i chłopakami.
- Dziękuję - posłałam mu blady uśmiech i stanowczo ruszyłam w stronę Petunii. Jeszcze mnie nie zauważyła, co chyba było plusem. Chłopak, którego zaczepiłam zaczął iść za mną.
- Petunia! - zawołałam przekrzykując gwar na korytarzu i przeciskając się przez tłum.
Odwróciła się w moją stronę i gdy tylko mnie zobaczyła jej twarz zmieniła wyraz.
- Co ty tu robisz? - zapytała chłodno mierząc mnie wzrokiem. Jej przyjaciele ucichli przysłuchując się naszej rozmowie, a chłopak, który szedł za mną przybił sobie piątkę z jakimś innym chłopakiem, powiedział mu coś na ucho i obaj zaczęli się przyglądać.
- Zapomniałaś jedzenia - wymamrotałam wciskając jej torbę z jedzeniem w ramiona - Mama powiedziała, że mam ci to przynieść.
Petunia zacisnęła mocno wargi i spiorunowała mnie wzrokiem.
- Możesz już iść - wysyczała. Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się spokojnie odchodząc. Aż mnie korciło, żeby coś jej zrobić, ale się powstrzymałam.
- Kim ona jest? - usłyszałam jeszcze falę pytań na temat mojej skromnej osoby. Najwyraźniej Petunia nie chwali się, że ma młodszą siostrę. Nieważne.
Z ulgą wyszłam z tej szkoły i skierowałam się w stronę cukierni, gdzie miałam spotkać się z mamą.
Pchnęłam drzwi, a w środku rozległ się delikatny dźwięk dzwonka. W twarz buchnął mi zapach tych wszystkich łakoci. Moja mama, który stała już przy gablocie z ciastami pomachała mi ręką szeroko się uśmiechając.
Odwzajemniłam jej uśmiech i do niej podeszłam. Dzwonek odezwał się kolejny raz zwiastując nowego klienta. Automatycznie spojrzałam przez ramię na drzwi i zamarłam. Cała krew odpłynęła mi z twarzy, zabierając ze sobą uśmiech. Szybko podbiegłam do mamy zasłaniając ją ciałem w momencie, kiedy w lokalu padło pierwsze zaklęcie, które na szczęście w nikogo nie trafiło.
Moja mama rozszerzyła oczy w szoku, a ja siłą skuliłam ją przy ścianie i odwróciłam się do napastników. Na środku sklepu stały dwie zamaskowane postacie w czarnych szatach. Śmierciożercy.
W ciągu kilku sekund rozpętała się bitwa pomiędzy mną a nimi. W powietrzu latały zaklęcia, a mugole przerażeni pochowali się pod stolikami i za ladą.
- Znowu się widzimy, Lilliane - wysyczał jeden ze śmierciożerców rzucając we mnie cruciatusem. Szybko odskoczyłam, ale dalej pilnowałam, żeby żadne zaklęcie nie trafiło w mamę.
- Na imię mam Lily - warknęłam wściekle machając różdżką, odbijając ich zaklęcia i sama atakując - Śmieciu.
Nie trwało to długo. Wkrótce jeden z nich dostał drętwotą, po czym zemdlał. Drugi widząc, że przegrywają szybko ulotnił się wraz z kolegą.
Ciężko dysząc otarłam stróżkę krwi z brody, która sączyła się z rany na ustach. Rozejrzałam się po cukierni. Wyglądała okropnie.
Szybko zablokowałam drzwi, żeby nikt z mugoli się nie wydostał, ani nikt tu nie wszedł. Posprzątałam i zmodyfikowałam ich pamięć i dopiero potem ich wypuściłam.
Moją mamę zostawiłam na razie w spokoju. Miałam mętlik w głowie.
W tempie ekspresowym zaciągnęłam mamę do domu i wysłałam list do Dumbledore'a, który niezwłocznie zjawił się w naszym domu.
I come back! Wróciłam! Jej!
Nie wiem, czy od teraz będę wydawała kolejne rozdziały systematycznie czy nie, ale raz na jakiś czas na pewno coś się ukarze~
Wszystkim, którzy jeszcze nie spisali tego ff na straty przesyłam gorące uściski!
Kiedy następny post? Bardzo ciekawe opowiadanie!:-) zapraszam do mnie: www.lilypoter.blogspot.com
OdpowiedzUsuńLunatyczka