sobota, 28 lutego 2015

9. Jak przeżyć wtorek w Hogwarcie i uniknąć lekcji

- Krew, wszędzie krew... Obiega cały glob... Harry... Szkatuła, kruki... Szczur zdradził... Podąża za starcem... Harry - powtarzał profesor Iungo, potrząsając mnie za ramiona - Harry... Harry... Lily!... 
- Harry! - wrzasnęłam, podnosząc głowę z poduszki.
Dziewczyny stały koło mojego łóżka, najwyraźniej próbując mnie obudzić. Zaczęłam się trząść i płakać.
- To było takie realne - łkałam - To wszystko było takie realne. Boże, Harry.
- Nie to żeby coś, ale kim jest ten Harry? - spytała zdziwiona Ann - to znaczy wiem, że wczoraj profesor powiedział to imię, ale kim on jest?
- Nie wiem - pociągnęłam nosem - Ale się dowiem. I wy mi w tym pomożecie - powoli się uspokajałam - Właściwie to która godzina?
- Jest ósma dwadzie...- Dorcas spojrzała na zegarek na nadgarstku - O cholera, jesteśmy spóźnione! Wstawaj Lilka! Szybko, ubieraj! O Boże, Slughorn nas zabije. Zabije nas jak nic. O mój Boże.
- Dee, spokój - warknęłam - Poza tym mamy usprawiedliwienie.
- Mamy? - spytały zdziwione.
- Nie.
- Lily - jęknęła Ann - Pospiesz się, do choinki!
Parsknęłam śmiechem. Nie wiem, skąd ona bierze te wszystkie śmieszne, ale nadal idiotyczne powiedzonka. Niechętnie wstałam z łóżka, po czym powlekłam się do łazienki. Czułam się jak zombie. Byłam niewyspana, wszystko mnie bolało, a do tego dziewczyny na mnie krzyczały. Były takie bezlitosne. Zamknęłam drzwi na klucz i spojrzałam w lustro. O mało co, nie zeszłam na zawał. Wyglądałam okropnie! Byłam jeszcze bladsza niż zwykle, pod oczami miałam ciemne worki, a na głowie jeden wielki, rudy kołtun, zwany moimi włosami. Szybko zdjęłam piżamę i wskoczyłam do wanny*. Spojrzałam na ramię, za które trzymał mnie wczoraj profesor i, tak jak się spodziewałam, ujrzałam dorodnego fioletowego siniaka. Pięknie. Błyskawicznie się umyłam i myślałam, że teraz tylko krótka, prosta do mety, ale się zawiodłam. Wychodząc z wanny poślizgnęłam się i upadłam, wcześniej łapiąc półkę pełną szklanych flakoników, co było marną próbą zachowania równowagi. Teraz leżałam na podłodze, otoczona szklanymi odłamkami i różnymi rozlanymi płynami i maziami. Dziewczyny najwyraźniej zaniepokoiły się odgłosami dochodzącymi z łazienki, bo zaczęły dobijać się do drzwi i krzyczeć.
- Lily, co tam się stało?! Nic ci nie jest?
- Nie, to tylko kolejny przypadek mający nas utwierdzić w przekonaniu, że jestem największą pokraką chodzącą po tym świecie! - odkrzyknęłam im, delikatnie się podnosząc.
Musiałam uważać, żeby przypadkiem nie wdepnąć w szkło. Z doświadczenia wiem, że nie jest to przyjemne uczucie. Nie wiedząc, co robić spojrzałam na kupkę moich ubrań, leżących na stołku w rogu. Na wierzchu leżała moja różdżka. Ha, przezorny zawsze ubezpieczony! I niech teraz dziewczyny ośmielą się ze mnie żartować, że wszędzie zabieram różdżkę! Prostym ruchem nadgarstka naprawiłam szkody, po czym szybko się ubrałam. Spojrzałam na lustro i mina mi zrzedła. Czas 'naprawić' moją twarz po tej cudownej nocy. Ogólnie rzadko używam jakichkolwiek kosmetyków oprócz kremu nawilżającego, tuszu do rzęs i błyszczyku, bo po prostu tego nie lubiłam. Dziś jednak nie miałam wyboru. Posmarowałam twarz kremem, po czym zabrałam się za nakładanie korektora pod oczy. Moja cera zazwyczaj mi się podoba, jest tylko strasznie sucha, ale czasami mam takie dni, że nic mi nie pasuje. Na szczęście dziś było zwyczajnie. Skończyłam z korektorem i musnęłam skórę pudrem matującym, co miało zapewnić utrwalenie i, jak nazwa wskazuje, matowanie. Następnie przeciągnęłam tuszem po rzęsach. Ugh, nie cierpię ich. Są strasznie jasne, przez co prawie wcale ich nie widać, w dodatku są cienkie, przez co codziennie muszę używać tuszu, żeby wyglądać jak człowiek. Na koniec na usta nałożyłam cienką warstwę truskawkowego błyszczyku. Okej, makijaż gotowy. Teraz czas na włosy. Z nimi nie będzie problemów. Co jak co, ale włosy miałam genialne. Przeczesałam je szczotką, spryskałam odrobiną odżywki i założyłam opaskę. Uff, nareszcie jestem gotowa. W dobrym nastroju wyszłam z łazienki, gasząc światło. Tuż za drzwiami w ręce została mi wciśnięta moja torba z książkami, po czym od razu zostałam wyprowadzona z dormitorium.
- Co ty tyle czasu robiłaś w tej łazience? Kozy karmiłaś?
- Ann, powiedz mi, co niby kozy miały robić w naszej łazience? - uniosłam brew.
- Skąd mam wiedzieć? - wyrzuciła ręce nad głowę - Jest wiele możliwości! Poza tym znając ciebie, można się wszystkiego spodziewać.
- Dziewczyny...
- Mnie? Odezwała się ta, co w zeszłym roku chciała skakać na bungee z Wieży Astronomicznej.
- Dziewczyny...
- Mam ci przypomnieć, jak ostatnio podpaliłaś kanapę w Pokoju Wspólnym?
- To nie moja wina - zaperzyłam się - Gdyby tylko ten kretyn nie uciekał tak szybko...
- Dziewczyny!
- Co? - spytałyśmy jednocześnie, patrząc na Dorcas.
- Nie to, żeby coś, ale jesteśmy spóźnione na eliksiry prawie czterdzieści minut, więc z łaski swojej mogłybyście się pospieszyć, a nie kłócić, która jest większą wariatką! - krzyknęła Dee.
- No już, okej, idziemy szybciej - odpowiedziałam jej.
- Tylko uważaj Dor, bo ci żyłka pęknie - mruknęła Nan, po czym obie parsknęłyśmy śmiechem, a brunetka zmierzyła nas morderczym spojrzeniem, niczym McGonagall.
Zarzuciła  tylko włosami i wielce obrażona pomaszerowała do lochów. My, chichocząc, podążyłyśmy za nią. Tuż przed drzwiami wszystkie się zatrzymałyśmy.
- Pukaj - syknęłam do Dee - to tobie się tak spieszyło.
- Nie ma mowy - warknęła - to przez ciebie się spóźniłyśmy Ruda, więc ty pukasz.
- Odsuńcie się dzieci - przerwała nam blondynka.
Przepchała się do drzwi i zapukała, zaraz potem otwierając drzwi.
- Dzień dobry profesorze - powiedziałyśmy we trzy.
- A cóż to sprawiło, że spóźniłyście się aż... - profesor Slughorn spojrzał na zegarek - trzydzieści siedem minut? - spojrzał na nas.
Już nie bądź taki dokładny.
- No bo, wie pan... - zaczęła Ann.
- To wszystko przez Lily! - krzyknęła Meadows, wskazując na mnie oskarżycielsko palcem i przerywając Lorens.
Czasami zachowywała się jak małe dziecko, co udzielało się i mi i Ann.
- Przeze mnie? - zapytałam zdziwiona i jednocześnie rozbawiona - To ty wczoraj chciałaś wszystko wiedzieć i nie pozwalałaś mi spać.
- Nieprawda - najwyraźniej dziewczyny też zaczynały się dobrze bawić.
- Ach tak? - parsknęłam śmiechem - Rzeczywiście, to wszystko przez ciebie Ann. Gdyby nie twoje perfumy, nie musiałabym dziś sprzątać tego całego bałaganu...
- Który zrobiłaś, podczas widowiskowego upadku - wpadła mi w słowo.
Spojrzałam na klasę, która dobrze się bawiła, obserwując tą scenkę.
- Nieprawda! Nie widziałaś go, więc niby skąd wiesz?
- Po odgłosach, które dobiegały z łazienki - parsknęła śmiechem, a ja jęknęłam.
- Poza tym Lily - zaczęła Dorcas - To ty nie chciałaś podnieść się z łóżka, potem tempem ślimak polazłaś do łazienki, gdzie, przyznaję, szybko się umyłaś, a później porozbijałaś to wszystko. Następnie całą wieczność się malowałaś i czesałaś.
- Toż to oszczerstwo! Makijaż i włosy zajęły mi niespełna osiem minut!
- I o sześć za długo - zripostowała Nan.
- Dobra, poddaję się - jęknęłam - To moja wina.
- Ha! - krzyknęły we dwie.
- Nie chcę wam przeszkadzać, ale jest lekcja, która... - zaczął złośliwie profesor Slughorn, ale przerwał mu magiczny zegar wiszący na tyle klasy, który oznajmił, że czas na przerwę**.
- Która właśnie się skończyła, profesorze! - krzyknął jakiś chłopak, o dziwo ze Slytherinu.
- Ech, no dobrze. Niestety dziewczynki, muszę wam odjąć po dziesięć punktów za spóźnienie na lekcję - udobruchał się i wypuścił nas z klasy.
- Cieszmy się, że nie dał nam szlabanu. To pamiętny dzień! - zagrzmiałam, wyrzucając pięść nad głowę.
Kilka osób, które szło obok nas parsknęło śmiechem.
- To było epickie - stwierdził Syriusz, obejmując mnie ramieniem - I straciłyście tylko trzydzieści punktów! To nie fair, nam dałby co najmniej tydzień szlabanu i dwa razy więcej punktów.
- Nie zapędzasz się przypadkiem? - spytałam ironicznie, wskazując na jego ramię.
- Właśnie Łapo, nie zapędzasz się? - powtórzył Potter, pojawiając się między mną i Dorcas.
- Nie-e, to moja siostrzyczka, więc mogę robić co chcę - pomachał palcem wskazującym przed nosem Rogacza.
- Siostrzyczka? Czy my o czymś nie wiemy? - zapytały jednocześnie dziewczyny i Remus, który wepchnął się między Dor i Ann.
- Nie doszły do was listy? - spytałam zdziwiona.
Dziewczyny pokręciły przecząco głowami. W tym czasie chłopcy odciągnęli biednego Lunatyka, skręcając w jakiś wąski korytarz, tłumacząc mu coś cicho. Nie wnikam.
- Pewnie przyszły, gdy my byłyśmy już na Pokątnej - stwierdziła brunetka.
A no tak, zapomniałam. Dziewczyny tuż po świętach spakowały się i zamieszkały w Dziurawym Kotle, bo rodzice Dor wyjechali do jakiejś dalekiej rodziny razem z jej młodszym bratem Adamem,  a do Ann zjechała się cała magiczna i ta niemagiczna rodzina, więc wierząc jej słowom, miała tam istne wariatkowo. Po kilku dniach ciśnięcia się w pokoju z trzema kuzynkami w tym jedną czarownicą postanowiła wyjechać. Na szczęście jej rodzice nie mieli nic przeciwko, nie to co moi.
- Dobra, nieważne. W każdym razie te dwa bałwany przyszły do mnie na Wigilię - powiedziałam prosto z mostu.
- Co zrobili?! - Dorcas wytrzeszczyła oczy.
- To co słyszałaś - w tym momencie streściłam im moją niezapomnianą Wigilię.
- Nie wierzę - zaśmiała się Ann - I że niby twój tata zapytał Blacka o dziewczynę? Już sobie wyobrażam jego odpowiedź. "Nie,  nie mam stałej dziewczyny. Chyba, że liczy się znajomość na jeden tydzień, albo swój własny fanclub." - udawała głos Syriusza.
- Żałuję, że mnie tam nie było - westchnęła brunetka, a Nan ją poparła.
- Yhym żałujcie sobie. To nie z was wasi kuzyni śmiali się bite dwa tygodnie i cytowali teksty Pottera i Black'a. Łazili po domu i tylko mi dokuczali. Zapomnijmy o tym. Jaką mamy teraz lekcję?
- Chyba Obronę Przed Czarną Magią - jęknęła Ann, która nie była fanką tego przedmiotu.
Niestety, jeśli chciała zostać magizoologiem, musiała uczęszczać na te zajęcia***.
- Ja mam teraz mugoloznastwo. Do zobaczenia później - skwitowała Dee, po czym zniknęła w tłumie uczniów.
- Chodź bo znów się spóźnimy - pociągnęłam blondynkę za łokieć.
Ledwo doszłyśmy pod drzwi klasy, przerwa się skończyła. Weszłyśmy do klasy i zajęłyśmy swoje miejsca. Profesor Shulman zaczął kolejny temat, chyba coś o zaklęciach niewybaczalnych. Zajęłyśmy się z Ann pisaniem liścików, gdy do sali wpadli Potter, Remus i Syriusz. Dziwne, ale dopiero sobie uświadomiłam, że nie widziałam Petera od rana. Może jest chory? Nagle blondynka zaczęła szybciej oddychać, zrobiła się blada i rozszerzyła oczy.
- Lily, coś jest nie tak - szepnęła - J-ja chchyba wie... widzę powó... pod.. podwójnie - zaczął jej się plątać język - I głowa mnie tak strasznie boli - jęknęła głośniej.
Z nosa pociekła jej krew, a ona sama osunęła się na ziemię.
- Profesorze! - krzyknęłam, jednocześnie klękając na ziemi koło Ann - Ann Lorens zemdlała!
Mężczyzna podbiegł do naszej ławki.
- Przed chwilą mówiła, że jest jej słabo i strasznie boli ją głowa. Strasznie plątał się jej język. Chwilę później osunęła się na ziemię - płakałam.
Jeśli chodzi o bliskie mi osoby, zawsze reagowałam zbyt emocjonalnie.
- Panie Black, proszę no tu. Zaniesie pan pannę Lorens do Skrzydła Szpitalnego. Niech zostawi ją pan tam i wraca na lekcję, a panna Evans dotrzyma wam towarzystwa. Ona też ma zostać w Skrzydle i wypić coś na uspokojenie. Jasne? - zarządził profesor Shulman.
- Mhm - mruknął Łapa, dźwigając Ann.
Wyszedł z klasy, a ja ruszyłam za nim. W tempie błyskawicy doszliśmy do Skrzydła, gdzie Black położył Ann na łóżku i zaraz potem wyszedł. Sama usiadłam na sąsiednim łóżku i odchyliłam głowę do tyłu zamykając oczy. Moją chwilę wytchnienia przerwała pani Cure, wybiegając ze swojego kantorka.
- O Boże, co się stało?!
W kilku słowach wyjaśniłam jej co się stało. Pielęgniarka zajęła się Ann, a mi podała małą czarkę z jakimś eliksirem. Bez słowa sprzeciwu wypiłam to, po czym odpłynęłam.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam Dorcas, która siedziała na skraju mojego łóżka.
- Zostawić was na chwilę same - pokręciła głową.
- Ile spałam?
- Trochę ponad godzinę. Minęły ci obie lekcje Obrony - odpowiedziała, a ja jęknęłam.
- A co z Ann?
- To nic poważnego. Po prostu była odrobinę przemęczona. Szczęściara, na dziś i jutro ma zwolnienie.
- Ach, to dobrze - powiedziałam zamyślona - A ja kiedy mogę wyjść?
- Właściwie to teraz. Za jakieś piętnaście minut kończy się lunch. Chcesz iść?
Pokiwałam twierdząco głową. Dor pomogła podnieść mi się z łóżka, po czym biorąc moją torbę z książkami wyszłyśmy ze Skrzydła, żegnając się z panią Cure. Szybko przeszłyśmy do Wielkiej Sali i zajęłyśmy nasze miejsca. Nigdzie nie było widać Huncwotów, co wydawało się być podejrzane. Zresztą nie mój problem. Zjadłyśmy i poszłyśmy pod salę, w której odbywała się Historia Magii.

Lekcja trwała od dobrych pięciu minut, a Huncwotów ani widu, ani słychu. Miałam złe przeczucia. Oczywiście wyszeptałam je Dee, która wcale nie wydawała się nimi zainteresowana. Jak ja nie cierpię, gdy się mnie ignoruje! Brunetka machnęła na mnie ręką, ponownie skupiając się na wstępie do wykładu. Obrażona odwróciłam się w stronę profesora, gdy nagle na korytarzu rozległ się głośny wybuch, a zaraz za nim następne. Do sali przez szparę między drzwiami a podłogą zaczął przenikać ciemny, gryzący i cuchnący dym. I co Dor? Trzeba było mnie słuchać! Dym wypełnił już całą klasę. Uczniowie, którzy byli najbliżej okien pootwierali je, z niemałym trudem. Klasa szalała, dziewczyny piszczały, a profesor Binns próbował wszystkich uspokoić. Jednak z tym dymem było coś dziwnego. Spojrzałam na ręce i aż krzyknęłam ze zdumienia. Na dłoniach i przedramionach miałam mnóstwo małych niebieskich krostek. Dotknęłam twarzy i tam też wyczułam malutkie pagórki. Popukałam Dorcas w ramię, a gdy się odwróciła, wiedziałam, że nie jestem sama. Przeklęci kretyni! Nie mogli wybrać choć innego koloru? Akurat ten odcień niebieskiego ( który nawiasem mówiąc wygląda jak połączenie zgniłego zielonego, żółto-brązowego i błękitnego) strasznie gryzie się z barwami Gryffindor'u i moimi włosami. W między czasie do sali wpadła profesor McGonagall, która podobno łaziła po wszystkich salach, żeby ogłosić dalsze instrukcje, jak to ona ujęła. Okazało się, że te krostki są spowodowane jakimś tam magicznym gazem i że wypadek ten jest uznany za epidemię. Wszystkich skierowała do Wielkiej Sali, gdzie był urządzony szpital polowy. Dlaczego tam? Po prostu Skrzydło Szpitalne było za małe. Dowiedziałam się, że nie wszyscy uczniowie zostali 'zarażeni' i w związku z tym my (czyli osoby zarażone) mieliśmy spędzić tu noc. Ciężko opadłam na moje dzisiejsze posłanie. Ugh, kiedy tylko dorwę tych pacanów, długo nie pożyją. Która śmierć będzie lepsza; zadźganie tępym nożem, czy powieszenie za jaja? Hmm... Kuszące propozycje. Nagle uderzył we mnie jeden fakt. Nie było mnie dziś na ani jednej lekcji. Znaczy byłam, ale tylko po pięć minut. Chyba powinnam napisać poradnik Jak przeżyć dzień w Hogwarcie i uniknąć lekcji, zbić na tym fortunę, a potem żyć długo i szczęśliwie bez tych przygłupów zwanych Huncwotami.

~~~~~~~
HA! Jak chcę to potrafię!
Jestem z siebie taka dumna i zadowolona!
Wstawiam dziś, bo właśnie skończyłam pisać, a nie chcę czekać do jutra, bo znając życie (a przede wszystkim mnie) to jutro bym zapomniała. Poza tym w dniu jutrzejszym w mym zacnym domu ma się odbyć impra, więc pewnie nawet czasu bym nie miała lol
A tak btw to jaki kolor gryzie się z rudym? Tu napisałam, że niebieski (bo na nic lepszego nie wpadłam), ale według mnie całkiem nieźle komponuje się z takim kolorem włosów.
Dobra, już nie przynudzam.
Przypisy:
* chodziło mi tu o taką wanno-prysznic (?), no, że jest normalna wanna, ale ma też funkcję prysznica, dzięki czemu Lily mogła się szybko wykąpać
** nigdzie nie napotkałam się na to, w jaki sposób był obwieszczany początek i koniec lekcji (przynajmniej o tym nie pamiętam) więc wymyśliłam takie coś. Chodzi o to, że zaczarowany zegar na początku i końcu lekcji dzwoni, dzięki czemu wiadomo o ramach czasowych lekcji. W każdej sali znajdował się taki zegar, a na korytarzu był jeden większy, który było słychać w całej szkole.
No to tyle ;)
Enjoy xx
P.S Zauważyliście nową zakładkę? ;p

1 komentarz:

  1. Rozdział bardzo fajny. Lily mogłaby napisać taki poradnik jestem pewna żebym z niego korzystała.

    OdpowiedzUsuń

Komentarz = Szacunek dla autora
Komentarz = Więcej motywacji
Komentowanie nie boli! Pamiętajcie...